Start strzelców w czeskim Semily
W czeskim Semily na zawodach międzynarodowych rywalizowali zawodnicy sekcji strzeleckiej. W konkurencji...
Wiślacki Przegląd Prasy.
Jak co tydzień przygotowaliśmy dla Was zestawienie najciekawszych artykułów dotyczących Białej Gwiazdy.
W „Przeglądzie Sportowym” Mateusz Miga skupił się na odbudowie formy i pozycji w zespole Zorana Arsenica. W artykule możemy przeczytać między innymi to, że Chorwat ma na chwilę obecną drugą liczbę występów w tym sezonie w zespole Białej Gwiazdy. Numerem jeden jest pod tym względem Maciej Sadlok. Sezon rozpoczął na ławce rezerwowych. Wiosnę stracił, bo jego poprzedni klub Osijek przesunął go do rezerw, gdy Arsenić podpisał kontrakt z Wisłą. – W ten sposób na początku sezonu miałem za sobą pół roku bez gry. Podczas sparingów, a nawet w pierwszych meczach ligowych czułem, że czegoś mi brakuje. Ale teraz mam już za sobą kilka miesięcy pracy z zespołem Wisły i czuję się tak, jakby tamta przerwa nigdy mi się nie przytrafiła – mówi. W dalszej części artykułu Mateusza Migi możemy przeczytać: Ciężko ćwiczył i dziś zbiera efekty. – Początek sezonu spędziłem na ławce, ale wiedziałem, że szansa w końcu przyjdzie, więc pracowałem na treningach. Teraz ta praca odpłaca – przekonuje Arsenić. W połowie sierpnia wskoczył do składu i miejsca już nie oddał. Najpierw grał w miejsce kontuzjowanego Arkadiusza Głowackiego. Potem wygryzł Tomasza Cywkę z prawej strony obrony, a teraz będzie występował w miejsce kontuzjowanego Ivana Gonzaleza.
Michał Trela inny dziennikarz największego sportowego dziennika w Polsce poświęcił swoją uwagę Vulnetovi Bashy. W artykule pod tytułem „Wpatrzony w Barcelonę. Vulnet Basha liderem drugiej linii Wisły Kraków” na łamach „Przeglądu Sportowego” czytamy: Zawodnicy w typie Vullneta Bashy zwykle są niedoceniani przez kibiców, a uwielbiani przez trenerów. Raczej nie strzelają goli, zaliczają mało asyst, nie ratują swoich zespołów spektakularnymi wybiciami z linii bramkowej. Są na boisku po to, by piłka płynnie krążyła pomiędzy prawym i lewym skrzydłem oraz pomiędzy atakiem i obroną. Odpowiadają za to, by mądrze się ustawić i zasłonić lukę w defensywie. Odbierają rywalom piłkę i pierwszym podaniem napędzają akcję. Kimś takim był w Wiśle w poprzednich latach Krzysztof Mączyński, a w ostatnich tygodniach z powodzeniem w buty reprezentanta Polski wchodzi Basha, którego kibice, o dziwo, doceniają. Pewnie dlatego, że w jego grze widać ten bałkański pierwiastek.
O swojej grze nie omieszkał opowiedzieć sam Vulnet, który opowiedział Michałowi Treli o swojej filozofii futbolu: – Coś w tym jest, że mam na boisku szwajcarską dyscyplinę, bałkański temperament i hiszpańską technikę – uśmiecha się. Tylko na boisku, bo poza nim dominuje pierwiastek szwajcarski. Pomocnik Wisły się w tym kraju wychował i zbierał pierwsze doświadczenia w seniorskiej piłce. – Poza boiskiem jestem spokojny. Spędzam czas z rodziną, która już do mnie dołączyła w Polsce. Zdążyłem już zwiedzić miasto i jestem zachwycony – podkreśla. Dwudziestosiedmioletni Albańczyk przynaje także, że wielką inspiracją jest dla niego FC Barcelona, której mocno kibicuje. – Jestem fanem tej drużyny. Oglądam wszystkie jej spotkania. Patrzę szczególnie na Sergio Busquetsa, Andresa Iniestę i Ivana Rakiticia. Podpatruję jak grają, współpracują i się poruszają. Chcę z ich gry wynosić coś dla siebie – zdradza 27-latek.
Jak już informowaliśmy na naszej stronie w zeszły poniedziałek odbyło się spotkanie pomiędzy przedstawicielami Wisły Zakopane a zarządem Towarzystwa Sportowego Wisła Kraków. Swój komentarz do powrotu do Krakowa sekcji narciarskiej na łamach Dziennika Polskiego napisał Przemysław Franczak. W artykule „Wisła Kraków. Przyszły mistrz Polski w skokach narciarskich” autor skupił się na powrocie sekcji narciarskiej pod Wawel.
Wisła Kraków twórczo rozwijająca ideę stowarzyszenia wielosekcyjnego staje się coraz ciekawszym eksperymentem w naszym sporcie. Z sekcją narciarską będzie największym hipsterem wśród polskich klubów. Wyjaśnienie dla podejrzliwych: to nie jest złośliwość. Wręcz przeciwnie.
Przy Reymonta, niezależnie od tego jak oceniać pewne zdarzenia i alianse, w sferze organizacyjnej i strukturalnej dzieją się rzeczy dość niezwykłe. Oto rozkręca się tu koncept pogardzany u nas od czasów ustrojowej transformacji, która w zastraszającym tempie grzebała wielosekcyjne kluby. Utrata mecenatu – resortowego lub zakładowego – w połączeniu z brakiem znajomości nowych biznesowych mechanizmów, porzuceniem sportu przez państwo i raczkującym sponsoringiem utrwaliła przekonanie, że trzymanie wielu srok za ogon gwarantuje jedynie finansową ruinę. Wprawdzie akurat w murach „Białej Gwiazdy” z tym poglądem zawsze próbowano dyskutować, a wraz z prezesem Ludwikiem Mięttą-Mikołajewiczem utrzymywała się tęsknota za dawną multidyscyplinarną potęgą, niemniej wolny rynek dał się krakowianom bardzo mocno we znaki. Wbrew utrzymującym się trendom nowa Wisła zadziałała już przechwytując piłkarską spółkę, a portfolio stale rozszerza. Przytuliła szermierzy, teraz gotowa jest wyciągnąć dłoń do narciarzy z zakopiańskiej imienniczki. Tego nie wymyśliliby najstarsi, ano właśnie, hipsterzy. Warto jednak zwrócić uwagę nie tylko na symbolikę tego gestu i odwołanie się do tradycji, tudzież efekt marketingowy. Wisła Zakopane to przypadek jeden z wielu – klubu, który od lat z trudem wiąże koniec z końcem, ograniczającego, a nie rozwijającego działalność. Polski sport przez lata się zmieniał i ewoluował, ale akurat o klubach zapomniano i nie wymyślono złotej formuły ich finansowania. Samorządowa kroplówka jest dobra, ale – w obecnym wymiarze – tylko do podtrzymywania podstawowych funkcji życiowych. A czasem nie wystarcza nawet do tego. Tymczasem bez mocnych klubów nie będzie mocnego wyczynowego sportu. „Biała Gwiazda”, chcąc nie chcąc, wyznacza więc nowy kierunek. Co dwie Wisły, to nie jedna. Albo jakoś tak. Ciekawe, co z tego wyjdzie.