Start strzelców w czeskim Semily
W czeskim Semily na zawodach międzynarodowych rywalizowali zawodnicy sekcji strzeleckiej. W konkurencji...
Wiślacki Przegląd Prasy.
Jak już pisaliśmy w zeszłym tygodniu powrót do polskiej ligi Marcina Wasilewskiego był jednym z najbardziej medialnych wydarzeń związanych z Wisłą w ostatnim czasie. W związku z tym nie sposób pominąć kilku artykułów na temat Marcina Wasilewskiego.
Antoni Bugajski na łamach „Przeglądu Sportowego” napisał artykuł pod tytułem „Wasilewski. Niezniszczalny człowiek z innej epoki.” Autor przypomina w nim początki kariera Wasyla. Wasilewski występy w polskiej lidze rozpoczął od gry w Śląsku Wrocław. Nie był on wtedy kluczowym transferem zespołu z Dolnego Śląska, ale jednak jak czas pokazał to właśnie pochodzący z Nowej Huty defensor zawojował w pewnym sensie Europę. „Grzeczny, ujmujący uśmiechnięty, choć już z tym zaczepnym błyskiem w oku. Śląsk zapłacił za niego Hutnikowi Kraków 400 tysięcy złotych. On wolałby do Wisły, ale gdzie mu tam wtedy było do mocarnego Cupiałowego klubu.
Zadebiutował w sierpniu 2000 roku, kiedy jeszcze drużyna Jerzego Engela nawet nie zaczęła eliminacji o awans do MŚ w Korei i Japonii. W meczu z Wisłą Płock wszedł w końcówce za Włodarczyka. Nafciarze wygrali 1:0, gola strzelił Maciej Sawicki, obecny sekretarz generalny PZPN. Wasilewski błyskawicznie zdobył uznanie trybun, bo walczył i biegał za dwóch. Potem był pierwszy gol strzelony Legii (1:1) z dzisiejszymi piłkarskimi agentami w składzie (Mariusz Piekarski, Marek Citko, Cezary Kucharski) i z Wojciechem Kowalczykiem na dokładkę. Marcin pięknie zadedykował bramkę zmarłej Mamie. To był jeden z tych momentów, o których się nie zapomina.” Wasilewski z Wrocławia odszedł do Płocka, a potem do Wronek, gdzie po fuzji z Lechem rozpoczął występy w poznańskim zespole. To stamtąd zimą 2007 roku trafił do Belgii. „Dzisiaj “Wasyl” łączy dwie epoki. Jest w zupełnie innym miejscu – o 17 lat starszy, bogatszy o niezwykłe doświadczenia piłkarskie życiowe, znacznie mniej ufający działaczom i dziennikarzom. A przede wszystkim jest w Wiśle Kraków, o której zawsze marzył.”– kontynuuje w swym artykule Bugajski.
Wasilewski w Wiśle zadebiutował w Niecieczy, a dzień po tym meczu na łamach Interii można było przeczytać wywiad z byłym reprezentacyjnym obrońcą, który przeprowadził Piotr Jawor. Całego wywiadu cytować na łamach naszego serwisu nie będziemy, ale warto skupić się na kilku kwestiach, które poruszono w tej rozmowie. Nie mogło oczywiście zabraknąć pytania o kontuzje z 2009 roku.
Kariera wciąż trwa, choć mogła zostać przerwana już w 2009 r. Dalej nie lubi pan mówić o potwornej kontuzji po brutalnym wejściu Axela Witsela?
– Nie, teraz nie mam z tym problemu. Kiedyś nie lubiłem, bo pierwsze pytanie zawsze było właśnie o to. Dziś jednak wiem, że się od tego nie odetnę. Tak jak w Polsce nie odetnę się od pękających spodenek (śmiech). Jestem już pogodzony, że o te dwie rzeczy zawsze będę pytany.
Do dziś miał pan jakiś kontakt z Witselem?
– Tylko na boisku, zagraliśmy przeciwko sobie dwa razy. Nie zapomnę o tej kontuzji, bo do dziś mam w nodze metal i śruby.
Bramki na lotnisku piszczą?
– No tak, mam gwoździa półmetrowego w kości piszczelowej, blaszkę w strzałkowej i osiem śrub.
I tak już do końca życia?
– Raczej nie, jak skończę grać w piłkę, to może tego gwoździa wyjmę. Na razie niech sobie będzie.
To przeszkadza w życiu codziennym?
– Nie.
A zatrzymało karierę?
– Nie wiem, jakby się potoczyła. Ale czegoś mnie to na pewno nauczyło – że nic się nie dzieje bez przyczyny. Miałem po tym trochę przemyśleń, to była niezła nauka.
Jak wtedy się pan odnajdywał w życiu codziennym?
– Motywacją był jak najszybszy powrót do zdrowia i piłki. Nie miałem czasu na myślenie, bo byłem zmęczony. Trenowałem codziennie po 8-9 godzin plus jeżdżenie po Europie i szukanie specjalistów, którzy mogliby mi w jakiś sposób pomóc. Jedynym celem był powrót na boisko.
Sam Wasilewski nie omieszkał również w wywiadzie wspomnieć o Nowej Hucie, w której się wychował.
-Tam już nie mieszkam, ale darzę ją sentymentem. Tam się wychowałem, tam stawiałem pierwsze kroki w Hutniku, tam szlifowałem swój charakter (śmiech). Hutę zawsze będę wspominał z dużym, dużym sentymentem.
A teraz czas na Wisłę. Przy Reymonta widzi się pan tylko jako stoper, czy może prawa obrona jeszcze wchodzi w grę?
– Nie, kompletnie nie. Ciężko rzucić 94 kilogramy na flankę. Nawet wagowo by to źle wyglądało (śmiech).
Tyle o futbolu. We wtorkowym „Dzienniku Polskim” ukazał się artykuł Justyny Krupy na temat meczu koszykarek z francuskim BLMA. W tekscie pod tytułem „Kiedy wygrać, jak nie teraz?” możemy przeczytać: Trener Wiślaczek Krzysztof Szewczyk doskonale zdaje sobie sprawę ze stawki starcia z BLMA. To dla krakowianek ostatnia szansa, by wrócić do gry o miejsca 5-6, dające w perspektywie możliwość udziału w ćwierćfinale EuroCup. Kiedy Wisła ma wygrywać w Eurolidze, jeśli nie teraz? – Dokładnie. Trzeba sobie jasno powiedzieć: jeżeli chcemy pozostać w grze o ćwierćfinał EuroCup w praktyce, a nie tylko w teorii, to ten mecz z BLMA musimy wygrać – podkreśla Szewczyk. Wiślaczki już dwa razy były bardzo blisko sięgnięcia po zwycięstwo na własnym parkiecie – w meczach z Nadieżdą Orenburg i Familą Schio. Oba spotkania przegrały o włos. Teraz, wzmocnione pozyskaniem dwóch nowych rozgrywających, mają w końcu się przełamać. – Potrzebowaliśmy graczy na pozycję numer „jeden”, bo jednak z Maurity Reid chcemy częściej korzystać jako z „dwójki”. Ona też dobrze czuje się w roli rzucającego obrońcy – tłumaczył trener Szewczyk. Coraz lepiej w drużynie odnajduje się serbska „jedynka” Tamara Radocaj, która w ostatnim meczu z Zagłębiem Sosnowiec miała na koncie 6 asyst i 9 punktów. – Tamara jest doświadczonym graczem, więc z każdym dniem i meczem będzie się lepiej prezentowała – wierzy trener Szewczyk. – Zagraliśmy trzy mecze w nowym składzie, z Tamarą i Kasią Suknarowską, ale treningów raptem mieliśmy kilka – przypominał. Starcie Wisły z BLMA w hali przy ul. Reymonta rozpocznie się w środę o godz. 18.