Start strzelców w czeskim Semily
W czeskim Semily na zawodach międzynarodowych rywalizowali zawodnicy sekcji strzeleckiej. W konkurencji...
Drużyna Wisły w roku 1914, Stanisław Kowalski pierwszy z prawej.
W latach 1906-1910 treningi i mecze rozgrywało się na Błoniach. Wbijało się dwie tyczki, często bambusowe, ale się łamały, poprzeczka z taśmy, na rogach chorągiewki, parę ławek z desek dla grubszych ryb, reszta obwodu boiska to miejsca stojące. Między płacącymi widzami przy boisku, na zewnątrz, szeroki wolny pas i to wszystko otoczone sznurem na palikach. Między sznurem, a boiskiem austriacka konna policja pilnująca porządku. Publiczności więcej przy sznurach. Co chwila jakaś gromadka odrywała się i biegiem włączała się do płatnych miejsc, policjanci szarżowali na nich i gonili, jakiegoś tam złapali, ale reszta była już na boisku. Uciechą było rozżutymi skórkami pomarańczy dmuchać na zady końskie, dostawało się też i mundurom.
Chłopcy grający na Błoniach.
Tymczasem gra toczyła się na boisku. Ale boisko nie było już prostokątem, lecz wielką ósemką. Narożniki wypełniły się publiką, „grube ryby” na ławkach pozostały w tyle, szerokość boiska na środku zmalała do 30 a nawet mniej metrów. I w tej ciasnocie szalało 20 młodych chłopów, w majtkach poniżej kolan. Bramkarze obciągali taśmę do wysokości swoich głów, pod taśmą gol, nad taśmą gola nie ma. Nie ratowała ich poprzeczka ani słupek: piłka w słupek, bramka się przewracała, gola nie ma.
Podczas przerwy obowiązkowo na tacy pokrajane cytryny i pomarańcze dla graczy, publika pożywiała się preclami i piła krachle*.
Dwie fale kibiców były już połączone, paliki połamane, sznury splątane. Po przerwie grube ryby stały już na ławkach, sędzia przerywał grę dla zrobienia porządku – niewiele to pomagało. Nareszcie gwizdek, koniec i „hip hip hurra!”. Drużyny w otoczeniu swoich kibiców przeskakiwały Rudawę na „bliższe” do szatni w pawilonie Parku Jordana.
Stanisław Kowalski, rok 1913.
Kibice opowiadali o meczu: „Widziałeś? Cepurski wykopał piłkę od bramki do bramki, a Bujak wybił piłkę głową i sędzia nakazał za to rzut karny. Głową nie wolno. – Wolno – Nie wolno, głowa może pęknąć. A nasz Szeligowski przeskoczył Rudawę 4 m i coś – tak, ale Wisły nie przeskoczy, dostaliście lanie”. Starsi kibice kończyli mecz u Lustgartena na Wolskiej, u Hawełki itp., a piłkarze, grube ryby, prezesi – na „Komersie” w Granadzie.
Ja miałem wtedy 12-16 lat, miałem swoją drużynę ze swojej i sąsiednich kamienic. Nazwy nigdy nie dało się uzgodnić, gdyż część chciała nazywać się Wisłą, a reszta Cracovią. W 1914 roku grałem już w I drużynie Wisły.
W tych czasach rodziły się też pierwsze kawały tzw. „wice” piłkarskie, np.: Starsza pani podchodzi do nas trenujących na Błoniach i mówi „wstyd, takie stare chłopy biją się o jedną piłkę, dajcież ją mojemu wnuczkowi do zabawy”. Albo: Drużyna pozdrawia przeciwników: „Macie worek na gole?”. A ci odpowiadają: „A wy macie worek na kości?”.
Wspomnień takich jest bez liku, jak też kawałów i anegdotek piłkarskich, które ktoś kompetentny mógłby zebrać i wydać, nawet w 1000 stronowym tomie.
Stanisław Kowalski,
Kraków, 29 XI 1966
*Krachla – rodzaj butelki zamykanej korkiem na pałąku. W Galicji tym słowem określano zarówno samą butelkę, jak i oranżady – czyli napój najczęściej przechowywany w takich pojemnikach
Wspomnienia nadesłane na konkurs tygodnika “TEMPO” oraz TS Wisła Kraków z okazji 60-lecia Białej Gwiazdy.
Zachowana pisownia oryginalna.