Start strzelców w czeskim Semily
W czeskim Semily na zawodach międzynarodowych rywalizowali zawodnicy sekcji strzeleckiej. W konkurencji...
Artykuł o legendarnym piłkarzu Białej Gwiazdy ukazał się w poznańskim wydaniu Tygodnika Wprost 24 maja 1987 roku. Mieczysław Balcer grał w Wiśle Kraków w latach 1917-1935.
Niektórzy mówią o nim „człowiek z obrazu”. Był przecież modelem do wielu obrazów o tematyce sportowej (między innymi „Dyskobole” i „Na starcie”) Vlastimila Hofmana, wybitnego malarza z okresu Młodej Polski. Hofman, uczeń Jacka Malczewskiego i Leona Wyczółkowskiego, był wiernym kibicem krakowskiej „Wisły” i honorowym członkiem zarządu klubu. Szczególnie zainteresował go lewoskrzydłowy „Wisły”, gracz narodowej jedenastki, doskonały sprinter i dziesięcioboista, Mieczysław Balcer. Zainteresował go ze względu na piękną budowę ciała. Na pierwszym planie obrazu widnieje imponująca sylwetka młodego mężczyzny, a jest to właśnie osoba profesora Balcera, zaś tło stanowi zawsze soczysty, polski pejzaż. Kilka obrazów Vlastimila Hofmana wisi w mieszkaniu profesora, inne zaś ofiarował warszawskiemu Muzeum Sportu.
Profesor Mieczysław Balcer – najstarszy z pracowników naukowo-dydaktycznych poznańskiej AWF. Jeden z pierwszych, którzy na tej uczelni zrobili magisterium z dziedziny wychowania fizycznego. Dość powiedzieć, że rektor AWF Jerzy Matynia i protektor Andrzej Koniarek to jego wychowankowie. W końcu przepracował na tej uczelni 42 lata. Wciąż jest niesłychanie żywotny i patrząc na sprężystą sylwetkę tego pana, która nie tak bardzo odbiega od sylwetek dyskoboli na obrazach Hofmana, dochodzi się do wniosku, że to jest chyba człowiek bez wieku.
Urodził się w Krakowie i ucząc się w znanym ze stuletniej tradycji gimnazjum im. Jana III Sobieskiego, równocześnie biegał zawzięcie za piłką na krakowskich Błoniach, potem brał udział w rozgrywkach futbolowych w dzikiej drużynie „Białych” i bardzo szybko trafił do „Wisły”. Od siedemnastego roku życia grał w pierwszej drużynie „Wisły” i wkrótce potem znalazł się w reprezentacji Polski. Uczniom nie wolno było oficjalnie występować na boisku, dlatego przez cały okres gimnazjum grał pod pseudonimem ”Bazyli”. Tak się jakoś złożyło, że uprawiając futbol w „Wiśle” jednocześnie uprawiał lekkoatletykę w „Cracovii”.
Grając w ataku na pozycji lewego skrzydłowego zdobywał dla barw „Wisły” i reprezentacji kraju wiele bramek, które często decydowały o końcowych wynikach tych spotkań. Pod tym względem najgłębiej utkwił w jego pamięci mecz z Norwegią. Do przerwy Norwegia prowadziła 2:0 i wydawało się, że losy meczu są przesądzone.
„Po przerwie wyszedł mi brawurowy przebój – mówi o tym pamiętnym meczu prof. Balcer – znalazłem się sam na sam pod bramką, kropnąłem z całej siły i piłka wpadła do siatki. Atak za atakiem sunął na bramkę Norwegów. W czasie jednego z wypadów zamiast centrować podałem piłkę do tyłu i Kałuża strzelił płasko w róg – 2:2! Norwegowie z kolei objęli prowadzenie 3:2. Wyrównaliśmy na 3:3 ze strzału Wacka Kuchara, wspaniałego sportowca – piłkarza i lekkoatlety. Zanosiło się wyraźnie na remis. W ostatniej dosłownie minucie wystawiono mi prostopadłą piłkę na skrzydło, pognałem z całej siły, czując na plecach oddech obrońcy. Obawiając się, że sędzia zaraz odgwiżdże zawody, będąc przed linią pola karnego, zdecydowałem się na strzał i Polska wygrała 4:3!”
W ciągu dziesięciu sezonów, na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, Mieczysław Balcer rozegrał dwanaście spotkań w reprezentacji Polski, co przy ubogich wtedy kontaktach międzynarodowych naszych futbolistów było bardzo dużo, jak na jednego piłkarza. A starzy kibice Poznania i Wielkopolski pamiętają go z pewnością z meczu Polska – Jugosławia, rozgrywanego właśnie w Poznaniu w październiku 1931 r., kiedy to nasz zespół narodowy pokonał bardzo liczącego się w Europie przeciwnika aż 6:3, a prawdziwą gwiazdą tego meczu był M. Balcer, który strzelił wtedy trzy bramki.
On to właśnie, obok legendarnego Wacława Kuchara, uznawany był wtedy za najwszechstronniejszego polskiego sportowca. W roku 1931 zdobył przecież tytuł mistrza Polski w dziesięcioboju. Zawody te rozgrywano w sobotę i niedzielę. Po ośmiu konkurencjach M. Balcer prowadził w klasyfikacji punktowej, ale przegrał wyraźnie skok o tyczce z Adamczakiem – mistrzem i rekordzistą Polski w tej konkurencji. Aby wygrać całe zawody, musiał w biegu na 1 500 m uzyskać nad przeciwnikiem około 120 m przewagi. Miał przeciwko sobie w dodatku dwóch kolegów klubowych Adamczaka, którzy wyraźnie pomagali Adamczakowi na bieżni, ale Balcer to twarda i zdeterminowana sztuka. Poszedł na całego, wszedł na czoło stawki, nie troszcząc się o żadną taktykę i dopiął swego – zwyciężył z przewagą prawie 150 m. Po minięciu mety ścięło go z nóg z wyczerpania i ze szczęścia – został przecież mistrzem Polski w tej trudnej konkurencji. Podtrzymał go równie uszczęśliwiony kapitan piłkarskiej drużyny „Wisły” Henryk Reyman. Było jednak jedno zmartwienie. Po południu, też we Lwowie, „Wisła” grała mecz ligowy z „Czarnymi”. Największe zmęczenie nie mogło załamać Pana Mieczysława. Kategorycznie oświadczył, że czuje się świetnie. Mecz był bardzo wyrównany i wynik remisowy 0:0 utrzymał się do ostatniej minuty. Nagle piłka potoczyła się do nóg pana Balcera, ruszył do swojego słynnego, solowego przeboju, ograł zdziwionych lwowiaków, huknął jak z armaty i „Wisła” wygrała 1:0. Jak ten ogromny parodniowy wysiłek wytrzymało jego serce, rozpięte między dwa miasta – Kraków i Poznań, pozostanie już z pewnością jego tajemnicą. To jeszcze nie koniec jego sukcesów lekkoatletycznych, bo potem był finalistą Akademickich Mistrzostw Świata w Darmstadt, gdzie zdobył szóste miejsce w pięcioboju. Był również rekordzistą Polski w skoku w dal w hali.
Ale wróćmy do poznańskiego okresu prof. Balcera, tak ściśle związanego z naszą Akademią Wychowania Fizycznego. Po dwóch latach studiów na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym Uniwersytety Jagiellońskiego zdecydował się na studia wychowania fizycznego w Poznaniu. Wychowanie fizyczne było wówczas, w latach dwudziestych sekcją Wydziały Lekarskiego Uniwersytety Poznańskiego. Przez cały okres studiów, mimo natłoku zajęć, bo przez pierwsze dwa lata trzeba było zdawać równocześnie egzaminy z medycyny, dojeżdżał na każdy mecz „Wisły”, której zawodnikiem pozostał w dalszym ciągu. Klub zwracał mu pieniądze za przejazdy i płacił raczej skromne diety. Dziś nikt nie chce w to uwierzyć, ale prof. Balcer zaklina się, że tak było. I tak pan Balcer przyczynił się do zdobycia przez krakowską „Wisłę” dwóch tytułów mistrza Polski w roku dwudziestym siódmym i dwudziestym ósmym. W dodatku w swoim okresie poznańskim błysnął w rozgrywkach koszykówki w tzw. „Czarnej 13-tce” i w rozgrywkach hokeja na lodzie w barwach poznańskiego AZS-u, gdzie występował razem ze znakomitym hokeistą, wybitnym prawnikiem- profesorem Witalisem Ludwiczakiem, zwanym wówczas popularnie „Melonem”.
Prof. Balcer skończył poznańskie studia w roku dwudziestym dziewiątym i od razu został lektorem w uniwersyteckiej sekcji wychowania fizycznego, która po wojnie miała przekształcić się w WSWF, a potem AWF. Oprócz tego uczył się w gimnazjum im. Marcinkowskiego, potem jednocześnie w liceum im. Bergera, a później jeszcze, aż do wybuchu wojny, w gimnazjum koedukacyjnym w Kościanie. Swoją czynną karierę zawodniczą skończył w trzydziestym siódmym roku, ale całe jego życie dalej związane było ze sportem. Tylko wojna przerwała tę działalność i ten czas prof. Balcer spędził w Krakowie, pracując jako magazynier w przedsiębiorstwie budowlanym, a w jego mieszkaniu odbywały się spotkania członków Armii Krajowej.
Po wojnie prof. Balcer wraca do Poznania i jako pierwszy z pracowników Studium Wychowania Fizycznego zgłasza się do pracy na Uniwersytecie Poznańskim. Wraz z zespołem przedwojennych pracowników takich jak prof. Eligiusz Preisler i panie Nożyńska i Pigoń organizuje i uruchamia działalność Studium Wychowania Fizycznego. I znów daje o sobie znać jego niespokojna natura, bo pracując dodatkowo w Gimnazjum im. Marii Magdaleny trenuje jednocześnie zespół piłkarzy „Warty” i za jego trenerskiej kadencji zdobywają oni tytuł wicemistrzów Polski. Gdy uzyskał stopień adiunkta, zrezygnował z pracy w gimnazjum i został mianowany kierownikiem Zakładu Zespołowych Gier Sportowych, a już w roku pięćdziesiątym otrzymuje tytuł zastępcy profesora, a potem profesora. Potem jeszcze, po okresie pracy trenerskiej w „Warcie”, dwukrotnie był trenerem w poznańskim „Lechu”, a także poznańskim AZS-ie.
Na jubileuszu osiemdziesiątych urodzin profesora Balcera, który z wielką starannością przygotowała poznańska AWF, jeden z jego uczniów, a obecnie też szanowany profesor, powiedział: – Pamiętam, a byłem wówczas studentem, jak w czasie zajęć z lekkiej atletyki ćwiczyliśmy w hali skok o tyczce. Poprzeczka była na wysokości 2 m 50 cm. Były to lata czterdzieste, gdy skakało się na nader topornej tyczce bambusowej. Odpadli już prawie wszyscy, pozostało nas tylko dwóch. Pan profesor Balcer przechodził akurat wzdłuż hali, spojrzał na poprzeczkę i roześmiał się mówiąc – co to za wysokość! Któryś ze studentów odezwał się zuchwale – a pan profesor przeskoczy? Profesor Balcer zdjął marynarkę, krawat, wziął tyczkę i bez jakiejkolwiek rozgrzewki przeskoczył.
I tak jest do dzisiaj. Nikt nie wierzy w wiek profesora Balcera. Kto wie zresztą, czy to właśnie ta być może piorunująca mieszanka Krakowa i Poznania w psychice i organizmie tego człowieka nie trzyma go wciąż w tak znakomitej formie?… Ale to już pozostanie na zawsze jego tajemnicą .
Edmund Pietryk
Tygodnik Wprost, Poznań nr 21(234) , 24 maja 1987
foto. Mariusz Stachnik, Wprost, foto. historiawisly.pl