Start strzelców w czeskim Semily
W czeskim Semily na zawodach międzynarodowych rywalizowali zawodnicy sekcji strzeleckiej. W konkurencji...
Wiślacki Przegląd Prasy.
Zachęcamy Was do lektury cotygodniowego Przeglądu Prasy. Tym razem zaczniemy od cytatów z Mateusza Migi z Przeglądu Sportowego. Dziennikarz ten przebywa aktualnie na zgrupowaniu zespołu Białej Gwiazdy w Hiszpanii.
W pierwszym cytowanym artykule pod tytułem „ZABÓJCZY BŁYSK W OKU. OD CARLITOSA BIJE ENTUZJAZM, ALE O TRANSFERZE NIE ROZMAWIA” możemy przeczytać między innymi: „Ten uśmiech i błysk w oku znają wszyscy obrońcy ekstraklasy. Gdy piłka trafia pod nogi Carlitosa, najchętniej zapadliby się pod ziemię. 27-letni napastnik w pół roku z hiszpańskiego trzecioligowca zamienił się w najlepszego piłkarza ekstraklasy. Jak do tego doszło? – Zapewniam, że to nie było takie proste, jak może się wydawać. Lubię wygrywać nie tylko na boisku. Gdy w życiu prywatnym jestem szczęśliwy, tak samo jest na boisku. Teraz wszystko jest w porządku, moja żona czuje się szczęśliwa, wszyscy wokół mnie też, a wtedy udziela się to także mi. Wtedy wszystkie problemy życia codziennego stają się takie małe, że na boisku wszystko wychodzi – mówi.”– czytamy na łamach Przeglądu Sportowego. W zeszłym tygodniu Carlitos odbył swego rodzaju sentymentalną podróż. „W środę Wisła grała z Villarreal B – to właśnie z tej drużyny pół roku temu na podbój Polski ruszył Carlitos. Po środowym spotkaniu długo rozmawiał z kilkoma piłkarzami z hiszpańskiego klubu. Chcieli się dowiedzieć, jak to jest, gdy trzecią ligę zamieni na polskie salony. – Wciąż mam w klubie wielu dobrych znajomych. Pytali o Polskę i zapewniam, że mówiłem tylko dobrze – o kraju, o Wiśle i o Krakowie – podkreśla Hiszpan. On w Krakowie odnalazł się od pierwszego momentu, już w debiucie strzelił gola.
– W Wiśle jestem szczęśliwy nie od pierwszego meczu, a od samego początku. Gdy tylko pierwszy raz wszedłem do szatni, od razu poczułem się tutaj dobrze – wspomina.” – możemy dowiedzieć się z artykułu Mateusza Migi. Przez bardzo długi czas w mediach krążyły pogłoski na temat transferu Hiszpana do innego klubu. Jednak na osiem dni przed zakończeniem okienka transferowego dla Europy Zachodniej Carlos Lopez nadal gra w zespole z Reymonta. „Do tej pory wszystkie oferty, które dotarły do Krakowa, zostały odrzucone. Wisła chce za swojego snajpera przynajmniej 2,5 mln euro. To ryzykowna gra, bo odrzucenie jednej, drugiej, trzeciej oferty może źle wpłynąć na piłkarza. Wentylem bezpieczeństwa jest propozycja nowego kontraktu, która gwarantuje Hiszpanowi solidną podwyżkę. Ale w tej sprawie nie ma jeszcze nic pewnego i obowiązująca umowa wciąż jest ważna tylko do końca czerwca, choć Wisła może w każdej chwili uruchomić klauzulę przedłużającą kontrakt o rok. Carlitos wszelkie pytania w tej sprawie zbywa wymijającymi odpowiedziami. – Jestem szczęśliwy w Krakowie, ale zobaczymy, co się stanie. Nie chcę mówić o transferze, to sprawa między mną a klubem. Skupiam się na treningach, to moja praca – powtarza.”
Na łamach Przeglądu Sportowego możemy przeczytać także wywiad Mateusz Migi z Maciejem Sadlokiem. W rozmowie zatytułowanej „WISŁA TO MÓJ NAJLEPSZY CZAS” lewy obrońca Białej Gwiazdy mówi między innymi: „Okres przygotowawczy trener chce poświęcić na budowanie wytrzymałości. Treningi są rzeczywiście ciężkie. Ale jest też dużo zajęć taktycznych, ponieważ uczymy się nowego systemu. Na mojej pozycji też jest trochę zmian, bo w tym ustawieniu boczne korytarze są mocno otwarte. Minus tej taktyki jest taki, że praktycznie nie ma bocznego pomocnika, więc brak tu typowej dla systemu 4-4-2 współpracy bocznego obrońcy z bocznym pomocnikiem. W podobnym systemie grałem tylko raz, w kadrze za trenera Smudy.”– ocenia nowego trenera i jego metody Sadlok.
Maciek nie mógł także nie odnieść się do spekulacji na temat jego powrotu do kadry. Mimo chyba najlepszej od lat formy tego lewego defensora, szansy gry w kadrze ciągle nie otrzymał. „Jeszcze do niedawna taki kontakt był, niemal po każdym meczu rozmawiałem z asystentem selekcjonera, Bogdanem Zającem. Teraz cisza. Nawet, gdy kontuzjowani byli inni lewi obrońcy jak Jędza czy Ryba. (…)Realnie patrzę na życie i nie mam zamiaru się oszukiwać. Robię swoje, jak najlepiej potrafię, a każdy trener ma swoją wizję. Jest większa grupa zawodników w podobnej sytuacji. Szanuję to i tyle.”- zamyka ten wątek Maciej Sadlok.
Wczoraj na portalu Łączy Nas Pasja, który jest wspierany przez sponsora pierwszej drużyny Białej Gwiazdy firmę LV Bet mogliśmy przeczytać bardzo ciekawy wywiad z Arkadiuszem Głowackim, który został przeprowadzony przez Bartłomieja Stańdo. Oto kilka cytatów z tej rozmowy:
-Innemu piłkarzowi krzywdy nie chciałeś nigdy zrobić, ale sobie bólu nie żałowałeś. Blizna na bliźnie. Przeczytałem kiedyś nawet taki wierszyk: Jeszcze się nie znalazł napastnik takowy, który by zaradził wślizgom Arka „Głowy”.
-Miałem taki okres, że grałem mocno naiwnie. Praktycznie w ogóle nie chroniłem siebie. Jeśli chodzi o kącik poetycki, to trener Smuda miał zawsze najbarwniejsze określenia dotyczące mojej gry. Powiedział zresztą kiedyś na konferencji, że zagłówkuję nawet jak mi rzucisz cegłówkę. Trochę prawdy w tym jest.
(…)
-Przez ten rozwój technologiczny i poprawę świadomości piłkarzy relacje między piłkarzami uległy pogorszeniu? Kiedyś wychodziło się na piwo, dziś częściej pewnie można spotkać, jak dwóch piłkarzy wychodzi do sklepu po coś bezglutenowego.
-W każdej drużynie da się zrobić dobrą atmosferę, ale zawsze najkrótszą drogą jest osiąganie dobrych wyników. Zwycięstwa budują szatnie i tego nic nie zmieni. Czasami możesz sobie pomóc wspólnym wyjściem czy imprezą, która niekiedy jest potrzebna do scalenia tego organizmu złożonego z wielu indywidualności.
-W minionej rundzie taką kolację przygotował Maciej Sadlok. Pomogła?
-Nie wiem czy mogę o tym mówić.
-Przeczytałem o tym w jakiejś gazecie, sam Maciek bodajże o tym wspomniał.
-Tak? To też nie mogę powiedzieć (śmiech). Nie no, była taka kolacja. I fajnie, o to chodzi. Mamy w drużynie wielu zawodników z różnych państw i różnych kultur, którzy wchodzą do naszej, polskiej szatni. Umówmy się – każda szatnia ma swoją specyfikę i przyzwyczajenia. Warto czasami gdzieś pójść i pokazać, że jest się otwartym na nowych zawodników.
(…)
-Mówiło się, że byłeś najbardziej pechowym piłkarzem w historii polskiej piłki.
-To nie był pech, ale też na pewno nie były to fajne momenty. Najgorszy z nich był chyba po meczu z Anglią. Choć było wiele złych, ten najtrudniejszy przypadł na okres po tym samobóju. Z perspektywy czasu inaczej to jednak postrzegam, bo to chleb każdego sportowca. Nie znam człowieka, który nie miałby momentów, że nie może rano wstać bo przytłaczają go złe myśli. Tak mają wszyscy ludzie.
-Jak sobie z tym radziłeś?
-Wiesz, dlaczego się ciągle wstaje? No bo tak naprawdę: jakie masz inne wyjście? Możesz skończyć karierę, uciec w inną profesję, ale to będzie wracać. Teraz jestem starszy, mądrzejszy i wiem, że nie było się czym przejmować. To nie były prawdziwe problemy, bo piłka to sport i rozrywka. Wiem, że trzeba było po prostu iść dalej. Ale wtedy jeszcze tak nie myślałem, bardzo się przejąłem. Potrzebowałem nie dnia czy dwóch, żeby sobie z tym poradzić, tylko kilku tygodni. Trudno było mi wytrzymać ze sobą.
-Ciężkie momenty były także w Wiśle. Z jednej strony – wspominamy do dziś mecze z Schalke czy Parmą w Pucharze UEFA, z drugiej wspominamy nieudane szanse wejścia do bram raju, czyli Ligi Mistrzów.
-Bardzo żałuję, że tego nie udało się osiągnąć. Nawet nie dla siebie, bo w Lidze Mistrzów zagrałem w Turcji. Żałuję ze względu na kibiców i z sentymentu do prezesa Cupiała. Źle się stało, że ostatecznie nie weszliśmy do Champions League, choć było o to kolosalnie trudniej niż choćby w ostatnich sezonach. Biliśmy się o awans z galaktycznym Realem Madryt z Zidanem, Beckhamem, Raulem czy Roberto Carlosem. Była też FC Barcelona. Szkoda. Na pewno bylibyśmy w innym miejscu, ale nie rozmyślam o historii pod kątem żałowania czy załamywania rąk. Były dobre momenty, jak wygrana na mundialu z USA 3:1, tamta edycja Pucharu UEFA czy seria mistrzostw Polski, były też gorsze. Trudno, fajnie – zależy, na co spojrzysz. Liczy się tu i teraz.
-Tu i teraz Wisła plasuje się na ósmym miejscu w tabeli, a do drużyny dołączył twój dobry znajomy, z którym stworzysz – jak to ujęliśmy kilkukrotnie w naszych tekstach – tamę na Wiśle.
-Z Wasylem znamy się jeszcze z młodzieżowych reprezentacji. Także na stopie koleżeńskiej i przez ten cały czas utrzymywaliśmy dobre relacje. Na pewno musimy lepiej ze sobą współpracować. Nie wiem oczywiście, czy wiosną będę grał, bo przyszedł nowy trener i może mieć inną wizję. Uważam jednak, że stoperzy i cała formacja obronna musi kilka meczów ze sobą rozegrać i parę bramek zawalić, żeby się na dobre poznać. Ze mną i z Wasylem, chociaż znamy się wiele lat, jest podobnie.
–
Twój kontrakt kończy się 30 czerwca. Co dalej?
-Walczę o następny, bo na dobrą sprawę… nie mam nic lepszego do roboty, by o to nie walczyć. Jestem związany z klubem nie tylko kontraktem, ale i emocjonalnie. Każdy na moim miejscu chciałby robić to dalej. Mam plany na czas po zawieszeniu butów na kołku, już otworzyłem Akademię. Na pewno nie chciałbym zostać trenerem patrząc na to, jak bardzo są nieszanowani za to co robią. Nie chciałbym być rzucany z miejsca na miejsce i obarczany winą za wszystko, co się dzieje. Przyjdzie jednak czas, że postrzeganie szkoleniowców w naszym kraju się zmieni. Będąc na kursach, przyglądając się ich pracy czy rozmawiając z Radkiem Sobolewskim wiem, jak trudny to zawód. Na razie się jednak tym nie martwię, bo wiosną jest robota do wykonania.