Start strzelców w czeskim Semily
W czeskim Semily na zawodach międzynarodowych rywalizowali zawodnicy sekcji strzeleckiej. W konkurencji...
Wiślacki Przegląd Prasy
Jak co tydzień zachęcamy wszystkich Was do lektury przeglądu najciekawszych artykułów na temat krakowskiej Wisły.
„Przegląd Sportowy” zwrócił w ubiegłym tygodniu uwagę na problemy Tibora Halilovica. Utalentowany pomocnik z Chorwacji miał zapewnić sobie spokojne miejsce w pierwszym składzie Wisły, a tymczasem nie łapie się na ławkę rezerwowych. Michał Trela pisze w swoim artykule pod tytułem „WISŁA MIAŁA BYĆ TRAMPOLINĄ DO WŁOCH, A CHORWACKI TALENT NIE ŁAPIE SIĘ NA ŁAWKĘ”: W czerwcu, gdy już było wiadomo, że Petara Brleka nie uda się zatrzymać w Wiśle Kraków, jego następca czekał w blokach. 22-letni Tibor Halilović jako jeden z pierwszych podpisał w lecie kontrakt z Białą Gwiazdą. Manuel Junco, dyrektor sportowy, nie ukrywał, że Chorwat był ściągany z myślą o zastąpieniu starszego rodaka. – Mogą wprawdzie grać obok siebie, ale zainteresowanie Petarem jest na tyle duże, że Tibor może też być jego następcą – mówił Hiszpan.
Wszyscy po Tiborze obiecywali sobie bardzo wiele, tymczasem życie napisało zgoła odmienny scenariusz. –Mimo początkowych trudności, wydawało się jednak, że do Chorwata podchodzą w klubie dość cierpliwie i starają się przygotować do roli, w jakiej go widziano przed transferem. Razem z Kamilem Wojtkowskim, Halilović startował z podobnego pułapu. Obaj dobrze wyszkoleni technicznie, ale mieli pewne braki, które nie pozwalały im na regularną grę w podstawowej jedenastce. Co nie znaczy, że gdy wchodzili z ławki, nie miewali przebłysków. Zanim bohaterem derbów Krakowa został Carlitos, mógł nim zostać Halilović, który w końcówce oddał znakomity strzał z dystansu, odbity końcami palców przez Grzegorza Sandomierskiego. – Przypomniałem sobie czasy, gdy w juniorach Dinama Zagrzeb co tydzień spychaliśmy rywali do głębokiej defensywy, ale nie mogliśmy się dostać w pole karne. Wtedy trenerzy zawsze wymagali od nas strzałów z dystansu – wspominał.
O ile jednak Wojtkowski nadal jest jednym z zawodników, którzy w każdym meczu przynajmniej wchodzą z ławki, Halilović w ostatnim czasie kompletnie wypadł z obiegu. W ekstraklasie nie pojawił się na boisku już od sześciu tygodni. W pięciu z ostatnich sześciu meczów nie było go nawet w kadrze meczowej. Po transferach bardziej doświadczonych i ogranych Jesusa Imaza, Vullneta Bashy, Ze Manuela i Victora Pereza, droga Halilovicia do środka pomocy Wisły zrobiła się bardzo długa, a szybkie odpadnięcie z Pucharu Polski i brak drużyny rezerw sprawiają, że młodemu Chorwatowi grozi stracenie praktycznie całej pierwszej rundy w Polsce. Na Brleka też trzeba było czekać pół roku, zanim zaczął błyszczeć, jednak zawodnik dziś grający w Genoi nigdy aż tak nie wypadł z łask, jak dziś Halilović.
„PS” nie zapomniał także o Carlitosie, który jest we wręcz życiowej formie. W artykule Mateusz Migi pod tytułem „CARLITOS ZACHWYCA, A JEGO TELEFON JEST GORĄCY OD OFERT. DZWONIĄ Z CAŁEGO ŚWIATA!” możemy przeczytać: – Nie mam wielkiego ciśnienia na strzelanie goli. Kiedy widzę lepiej ustawionego partnera, staram mu się podać – zapewnia Hiszpan. Ale i tak – 8 z 10 ostatnich goli Wisły jest jego autorstwa. – Nie wiem, co mam powiedzieć, to faktycznie niezwykła statystyka – rozkłada ręce Carlitos. A zaraz dodaje, że przecież nieważne, kto strzela, liczy się, by drużyna robiła postęp i zbierała punkty.
Dziwnym zrządzeniem losu trafia jednak on. – Wisła bez Carlitosa? Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać. Dobrze czuje się w Krakowie i wierzę, że zostanie z nami jak najdłużej – mówi trener Białej Gwiazdy Kiko Ramirez. Ale oferty już się pojawiają. – Mój agent odbiera dużo telefonów, to efekt mojej dobrej formy. Ludzie dzwonią, padają pewne liczby. Były telefony z Hiszpanii, Włoch, Szwecji, a nawet z Australii. Z Polski? Jakieś rozmowy się toczyły, ale do tej pory żadnych konkretów, żadnych dokumentów – otwarcie mówi Carlitos.
Hiszpan wcale nie ukrywa, że w Krakowie mu się zwyczajnie podoba i zamieszkał blisko Rynku.
Na razie Carlitos pokazuje, że Kraków to jego miejsce. W przeciwieństwie do większości piłkarzy zamieszkał w centrum miasta. – Stąd mogę z łatwością wyskoczyć na kawę lub na kolację, nie chciałoby mi się dojeżdżać wszędzie samochodem – tłumaczy. Niewiele brakowało jednak, a do Krakowa nigdy by nie trafił, bo nim wybrał ofertę Wisły, podpisał kontrakt z Mallorcą. Umowa miała wejść w życie tylko, gdyby Mallorca utrzymała się w Segunda Division. Przy Reymonta z uwagą śledzono finisz rozgrywek, ale za Mallorcę nikt kciuków nie trzymał. – Byłem już z nią dogadany, ale gdy spadli z ligi, mój kontrakt nie wszedł w życie, za to dostałem wtedy wiele ofert, w tym z Wisły. Tak znalazłem się tutaj i bardzo się z tego cieszę – mówi.
Hiszpański golleador trafia celnie nie tylko w bramki, ale i w branży gastronomicznej:
Wisła jest uzależniona od jego bramek, a Carlitos reklamuje krakowski klub w ojczyźnie. – Moi rodzice mają w Alicante restaurację. Na hasło „Wisła” można dostać tam zniżkę, nawet 20 procent – mówi. Jego dziadek był torreadorem. – Uwielbiałem chodzić na te walki. Nie bałem się o dziadka, choć trzeba przyznać, że zawsze kończył poobijany. Nigdy nie przytrafiła mu się poważniejsza kontuzja, jednak drobne urazy były na porządku dziennym – wspomina.
Dziadek wyprowadzał byki w pole, teraz Carlitos wpuszcza w maliny obrońców przeciwników Wisły. Mecze też często kończy poobijany, ale na koniec najczęściej to on może się uśmiechnąć.
Fot. Interia.pl